Wchodzący na nasze ekrany "Najlepszy" jest nie tylko box-office’owym pewniakiem, ale też znakiem osiągnięcia przez Palkowskiego twórczej dojrzałości. O ile "Bogowie" byli napędzani strumieniem
Biografia Jerzego Górskiego, polskiego triathlonisty i zdobywcy tytułu "podwójnego ironmana", jest idealnym materiałem na hollywoodzką opowieść o drodze "przez ciernie do gwiazd". Górski zaczyna jako nastoletni narkoman w peerelowskiej Legnicy: długowłosy blond-hipis, przechodzący z morfiny na kompot, pakujący się w konflikt z prawem i siłą odsunięty od ukochanej dziewczyny i ich (poczętego w pijanym widzie) dziecka. Kończy z kolei jako mistrz świata najbardziej morderczej dyscypliny sportu, jaką można sobie wyobrazić, a jego tryumf zbiega się w czasie z upadkiem muru berlińskiego. Innymi słowy, jest to nadwiślański "Rocky", "Ali" i "Million Dollar Baby" w jednym – i nic dziwnego, że do reżyserowania całości zaproszono Łukasza Palkowskiego, który trzy lata temu stworzył w "Bogach" (2014) biograficzny hit o Zbigniewie Relidze (a raczej o tym, że "w Polsce jednak można"), obejrzany w kinach przez dwa miliony widzów z nawiązką.
Wchodzący na nasze ekrany "Najlepszy" jest nie tylko box-office’owym pewniakiem (co publiczność FPFF w Gdyni potwierdziła wyjątkowo żywiołową reakcją), ale też znakiem osiągnięcia przez Palkowskiego twórczej dojrzałości. O ile "Bogowie" byli napędzani strumieniem dialogu płynącego z wielką łatwością spod pióra Krzysztofa Raka, o tyle prawie wcale nie kłopotali się ani wewnętrznym życiem Religi, ani tym, co uczyniło go takim a nie innym człowiekiem. Tymczasem scenarzyści "Najlepszego", Agatha Dominik i Maciej Karpiński, postawili na klasycznie hollywoodzką formułę, w której bohater wciąż musi mierzyć się ze swoją ciemną stroną, każdemu zwycięstwu grozi widmo kolejnej porażki, a ciąg klęsk i tryumfów układa się w opowieść o przemianie. Kiedy w "Bogach" grany przez Tomasza Kota kardiochirurg pojawiał się na ekranie po raz pierwszy, był już uformowanym człowiekiem: szelmowsko uśmiechniętym ironistą, któremu z dość niejasnego powodu przypadały najlepsze riposty w każdej scenie. Z kolei Jerzy Górski z pierwszej sceny "Najlepszego" to kto inny – fizycznie, psychicznie, moralnie – niż Jerzy Górski ze scen ostatnich. Dzieje się tak dzięki pracy grającego go Jakuba Gierszała, dzięki scenariuszowi przeprowadzającemu Górskiego od bieda-hipisowskiej ułudy do faktycznego tryumfu nad sobą samym – wreszcie dzięki autentycznemu zainteresowaniu, jakim Palkowski (bodaj pierwszy raz w całej swojej karierze) obdarzył własnego bohatera i zamieszkany przezeń świat.
Pierwsze minuty "Najlepszego" są zwodnicze i zwiastują niemalże powtórkę z "Bogów": oto Jurek i jego dziewczyna Grażyna (Anna Próchniak, wkraczająca na ekran w kożuszku à la Maria Schneider z "Ostatniego tanga w Paryżu") uciekają przed milicją przez ciemne zaułki Legnicy w roku 1978 w rytm "Born to Be Wild" grupy Steppenwolf. Scena pulsuje energią, ale energią pożyczoną skądinąd – tak jak było to w "Bogach", gdzie James Brown i Booker T. & the M.G.'s na ścieżce dźwiękowej mieli dorzucać do pieca "po amerykańsku". Tu niby jest tak samo, ale szybko orientujemy się, że tym razem świat otaczający bohatera i on sam zarysowane są o wiele precyzyjniej i z lepszym okiem do szczegółu. Chemia między Próchniak i Gierszałem dodatkowo uwiarygadnia całą pierwszą część filmu, tak że od początku wiemy dokładnie, kim są młodzi ludzie obecni na ekranie – i dlaczego wchodzą na drogę, z której co najmniej jedno osunie się w nicość.
Kiedy do krańca narkotykowego upodlenia dociera także Jurek (toczący boje z sobą samym w postaci lustrzanego demonicznego odbicia, żyjącego własnym życiem i zwracającym się do bohatera wprost), w jego życiu zaczyna się przemiana. Trafia na odwyk do Monaru, przechodzi brutalny detoks i wraca do zarzuconej w dzieciństwie pasji sportowej. Mniej więcej od połowy film zaczyna być niemal dosłowną kalką z "Rocky’ego", z sekwencjami montażowymi streszczającymi treningi bohatera i z energią wznoszącą aż po wielki finał.
Ta wtórność i kliszowość "Najlepszego" mogłaby być zarzutem, gdyby nie jeden bezsprzeczny fakt: ten film naprawdę działa. Działa, bo bohater ma czytelną motywację (chce stać się godnym ojcem dla dziecka poczętego jeszcze w okresie uzależnienia z Grażyną) – a przede wszystkim działa, bo Palkowski dokładnie wie, co robi. Wspólnie z operatorem Piotrem Sobocińskim Jr. tworzy świat nocnej Legnicy, z samotnym kioskiem Ruchu przypominającym smutny, blaszany pomnik życiowego niespełnienia (powracający z wielką siłą w finale). Co ważniejsze jednak, wespół z Jarosławem Barzanem – jednym z najlepszych polskich montażystów – Palkowski nadaje filmowi pulsujący, muzyczny rytm. Pomijając nawet dwie popisowe sekwencje, w których czas i miejsce akcji ulega zakrzywieniu i rozdwojeniu (raz pod wpływem narkotyków, a drugi pod wpływem emocji i wycieńczenia ostatnich partii triathlonu), montaż w "Najlepszym" może służyć jako prawdziwe master-class na poziomie światowym.
Jeśli dodać do tego bardzo dobrą rolę Gierszała, który jest jednym z najbardziej pracowitych polskich aktorów młodego pokolenia, świetny drugi plan z zaskakująco małą (jak na Palkowskiego) ilością grepsów i z fenomenalnym Januszem Gajosem jako Markiem Kotańskim, dostaniemy komercyjny produkt klasy A. Nie wszystkie role są tak samo trafione, ale jako tzw. enseble, czyli zespół aktorski, obsada "Najlepszego" świetnie pracuje na cały film. (Notka na marginesie: bardzo cenię Adama Woronowicza, ale modlę się, by ktoś wreszcie dał mu rolę, w której porzuci on opracowany bodaj na potrzeby "Popiełuszki" intensywny szept i – dajmy na to – roześmieje się pełnym głosem ze sprośnego dowcipu usłyszanego przy piwie).
Palkowski jako reżyser przeszedł długą drogę od czasu "Rezerwatu" z roku 2008: wciąż nie jest mistrzem subtelności (co w "Najlepszym" ujawnia się zwłaszcza w przesadzonym, ćpuńskim make-upie Gierszała), ale zaczyna skutecznie powściągać grubą kreskę. O ile w "Rezerwacie" mieliśmy jeszcze do czynienia z Palkowskim, który scenę obłapiania pracownicy przez szefa zaczynał od zbliżenia na jej odsłonięty brzuch macany włochatą łapą, a osiedlowego homofoba ośmieszał paskudząc jego głowę ptasimi odchodami, o tyle w "Najlepszym" po takich szczeniackich chwytach są już tylko pojedyncze ślady (należy do nich zatrudniona w klubie sportowym pani Nina: agresywna karykatura polskiej mody lat osiemdziesiątych).
Żeby robić kino doprowadzające do łez i pozwalające wierzyć, że nasze życie daje się żyć lepiej, nie trzeba być reżyserem subtelnym – ale trzeba mieć wiarę, energię i tę szczególną jakość, nazywaną przez Amerykanów "drive’em". Palkowski wszystkie te cechy posiada. I nawet jeśli w tym hiper-amerykańskim filmie najmniej przekonuje sama Ameryka (zdjęcia udające Kolorado są jaskrawo europejskie, a w tłumku zawodników nie dostrzegamy ani jednej twarzy nie-białej i nie-słowiańskiej), to i tak widzę w "Najlepszym" prawdziwy tryumf polskiego kina popularnego, którego sprawność i szczerość współdziałają w sprawie dobrej i ważnej jednocześnie.
(ur. 1982) - krytyk filmowy i tłumacz; wykładowca na wydziale "Artes Liberales" Uniwersytety Warszawskiego, dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Gdyni.